Migawki sierpnia i września 2016 / Les instantanés d’août et de septembre 2016

Dzisiaj opowiem Wam o moich wakacjach… w Bretanii oraz o tym, co robiłam w Polsce we wrześniu. Wydaje mi się, że to wszystko było już całe wieki temu!

Cette fois, je vais vous raconter mes vacances…en Bretagne ainsi que le séjour en Pologne en septembre. 

SIERPIEŃ/ AOȖT
Na początku miesiąca obchodziliśmy rocznicę ślubu i z tej okazji zorganizowaliśmy sobie krótki wypad do Morlaix. Po drodze wstiliśmy na naleśniki do ulubionej knajpki w Guimiliau- to jedno z niewielu miejsc, gdzie nigdy nie jesteśmy rozczarowani smakiem naleśników. Wydawałoby się, że to takie proste danie- cóż, niestety w praktyce, niezwykle łatwo się naciąć- przynajmniej z naszej perspektywy ‘lokalsów’, bo wiemy, jak to danie powinno wyglądać i smakować.

Au début du mois, nous avons fêté notre anniversaire de mariage : un excellent prétexte pour prévoir une escapade. On n’est pas partis très loin, mais c’est déjà le fait de couper la routine qui fait du bien. Sur le chemin de Morlaix, on a fait une halte à Guimiliau où se situe notre crêperie favorite : Ar Chupen. Nous ne sommes jamais déçus par leurs crêpes. Contrairement à ce qu’on pourrait penser, on trouve que ce n’est pas si simple de trouver de très bonnes crêpes par ici, mon mari étant un critique assez sévère vu ses propres compétences dans le domaine…
Morlaix nie było dla nas nowością, ale jako że sporo czasu minęło od naszej ostatniej wizyty, z tym większą chęcią spacerowaliśmy po tym pięknym mieście.

On connaissait déjà Morlaix, mais comme notre visite remontait à loin, on a vraiment pris du plaisir à ré-arpenter ses belles rues.
Drugiego dnia zrobiliśmy sobie też małą wycieczkę po okolicy, Olivier chciał pokazać mi urokliwe okolice Saint-Jean-du-Doigt , które odkrył podczas wyprawy rowerowej.

Le jour suivant, on a fait un petit tour des environs : Olivier tenait à me montrer un bel endroit découvert lors d’une balade à vélo : Saint-Jean-du-Doigt.
Następnie, troche przez przypadek, trafiliśmy na cudowne miejsce, La Pointe de Primel, gdzie odbyliśmy dłuższy spacer. Nie sposób było nie zachwycać się krajobrazami i kolorami.

Puis, un peu par hasard, on est tombés sur un endroit magnifique, La Pointe de Primel, et on a décidé d’y faire une promenade. Les paysages et les couleurs nous ont envoûtés.
Tuż po powrocie z wycieczki odebraliśmy na dworcu Jolę, moją przyjaciółkę mieszkającą obecnie w Barcelonie (a jeszcze rok temu odwiedzałam ją na Teneryfie!). W związku z jej odwiedzinami wzięłam sobie tydzień wolnego. Urlop zaczęłyśmy od wizyty w Quimper.

Sur le chemin du retour, on est allés chercher mon amie Jola à la gare de Brest. Elle qui habite maintenant à Barcelone (alors que l’année dernière, j’allais encore la voir à Ténérife), est venue passer un peu de temps en Bretagne et grâce à elle, je me suis autorisé une semaine de vacances. On a commencé les congés par un passage à Quimper.
Następnie zwiedzałyśmy Brest- to był jedyny pochmurny dzień na 10 dni, które spędziła w Bretanii Jola – na szczęćie nie przeszkodziło jej to w docenieniu uroków miasta.

Ensuite, la visite de Brest: c’était le seul jour de météo morose lors de son séjour de 10 jours dans le Finistère (ce qui ne l’a pas empêché d’apprécier Brest, au contraire).

Kolejnego dnia udałyśmy się do portowej miejscowości Le Conquet, zjadłyśmy naleśniki u Louise de Bretagne (kolejna sprawdzona naleśnikarnia, polecam) i przeszłyśmy Półwysep Kermorvan. Mialyśmy niezły ubaw, próbując zrobić sobie w miarę normalne zdjęcia przy wietrze, który prawie urywał głowę. Musicie wiedzieć, że Jola ma niezwykle zaraźliwy śmiech i że przebywając w jej towarzystwie, ma się permanentnie dobry humor.

Un autre jour, on est allées jusqu’au Conquet manger des crêpes chez Louise de Bretagne (une autre bonne adresse que je recommande) et puis on a marché sur la Presqu’île de Kermorvan. Qu’est-ce qu’on a rigolé, en essayant de se prendre en photo avec le vent qui soufflait très fort ! Sachez qu’avec Jola, c’est dur de garder le sérieux, son rire est tellement communicatif et sa manière d’être, si optimiste, qu’en sa compagnie on est en permanence de bonne humeur.

Innym razem wybrałyśmy się do Camaret-sur-mer…

On a également décidé de se diriger vers Camaret-sur-mer…
…a w związku z perypetiami z transportem, o których opowiadałam Wam w ostatnim wpisie, wylądowałyśmy tego dnia również w Landerneau na fantastycznej wystawie dzieł Chagalla (dla zainteresowanych tematem- więcej informacji i zdjęć tutaj).

… ce qui n’était pas si simple en transport en commun et avec nos péripéties, on a atterri à Landerneau l’après-midi, ce qu’on n’a pas du tout regretté, par contre, surtout avec l’extraordinaire expo des œuvres de Chagall (pour plus d’infos et de photos sur l’exposition, rendez-vous sur le blog de Lalydo).
Moim ulubionym dniem naszych bretońskich wakacji był ten, kiedy wybraliśmy się w trójkę na Półwysep Crozon. Mam słabość do tego miejsca. La Pointe de Toulinguet mnie zachwyciła !

Ma journée préférée de nos vacances bretonnes a été celle où l’on s’est rendus (avec mon mari, cette fois) sur la Presqu’île de Crozon. J’ai un faible pour cet endroit et j’ai vraiment été sous le charme de la Pointe de Toulinguet.
picture by Jola
Następnie spędziliśmy sporo czasu na rajskiej plaży (Anse de Pen Hat)- kąpaliśmy się w lazurowej, krystalicznie czystej wodzie i cieszyliśmy się brakiem tłumów mimo takich atrakcji przyrody (czemu swoją drogą Jola nie mogła się nadziwić).

On a passé une belle après-midi sur une plage paradisiaque (celle de l’Anse de Pen Hat), en se baignant dans une eau transparente. Un pur bonheur, surtout qu’on n’était pas assiégés par la foule touristique. Mon amie n’en revenait pas, d’ailleurs !
Wisienką na torcie był przylądek La Pointe de Pen Hir i bajeczne wrzosowiska (a przecież byliśmy tam w sierpniu) – tyle piękna na raz, że aż trudno w to uwierzyć w to, co się widzi…

Cerise sur le gâteau : la Pointe de Pen Hir et la lande… devant tant de beauté à la fois, j’avais du mal à croire que c’était bien réel.
Ostatnie zdjęcie zrobiłam z auta w drodze powrotnej.

La dernière photo a été prise de la voiture en rentrant.
Bretońskie wakacje Joli zakończyłyśmy mocnym akcentem, wycieczką na wyspę Ouessant, która na wszystkich moich gościach robi duże wrażenie – czemu wcale się nie dziwię, bo na mnie niezmiennie też.

Pour finir en beauté la découverte du Finistère par Jola, on est allées à l’Ȋle d’Ouessant qui ne cesse d’émerveiller tous mes invités, et moi également.
Pod koniec miesiąca byliśmy w Guingamp na ślubie- oprócz pięknych wspomnień przywiozłam z niego garść kulturowych spostrzeżeń, o których mam nadzieję Wam kiedyś opowiedzieć.  To był dla mnie pierwszy ślub we Francji, więc tym bardziej ciekawe przeżycie.

A la fin du mois, on est allés à Guingamp pour un mariage. C’était une belle expérience humaine et culturelle, d’autant plus que c’était ma toute première invitation à un mariage en France. 
WRZESIEŃ/ SEPTEMBRE

Kolejny miesiąc i kolejny ślub (tym razem polsko-bretoński), tym razem bardzo dla mnie wyjątkowy, ponieważ byłam na nim w roli fotografa ślubnego! Dzień wcześniej nie mogłam spać z przejęcia -to ogromny zaszczyt, ale i odpowiedzialność- a teraz, już po wszystkim, stwierdzam, że wybranie najlepszych fotografii z 2500 ujęć, które zrobiłam, to istny koszmar. Chciałam mieć wentyl bezpieczeństwa, to teraz mam za swoje! ;)

Le mois de septembre a démarré avec un autre mariage: celui entre une Polonaise et un Breton, cette fois. Une journée bien particulière pour moi, car j’étais leur photographe de mariage. La veille, j’étais tellement stressée que j’avais du mal à dormir mais je crois que ça s’est pas trop mal passé. Le seul souci, c’est que maintenant, j’ai ‘juste’ 2500 photos à trier...
Tydzień po weselu wyruszyłam w drogę do Polski. Po drodze, jak zwykle, przystanek w Paryżu. Tym razem spotkałam się tam z moją uczennicą Sylwią (akurat była tam na wakacjach) i razem pochodziłyśmy po Le Marais i Montmartre.

Une semaine apres le mariage, j’ai pris la route pour la Pologne, avec une escale, comme d’habitude, à Paris. Cette fois, j’ai pu y rencontrer une élève, Sylwia, qui passait quelques jours de vacances dans la capitale. On s’est baladées ensemble dans le Marais, puis à Montmartre.
Obie dzielnice przeżywały w tamto sobotnie popołudnie istne oblężenie, dlatego na Montmarte, zmęczone tłumami, uciekałyśmy w boczne uliczki – szczerze mówiąc, o wiele ciekawsze niż zatłoczone turystyczne zaułki.

A vrai dire, les deux quartiers étaient noirs de monde cet après-midi-là. Pour fuir la foule, on cherchait des endroits plus calmes à Montmartre et franchement, nous les avons largement préférés aux passages obligés.
Wizytę na Montmarte umiliły nam pyszne sorbety- ja postawiłam na werbenę, a Sylwia na bazylię, ale były też bardziej klasyczne smaki.

Comme un peu de gourmandise ne fait pas de mal, on y a goûté de très bons sorbets. Mon choix s’est porté sur la verveine, et Sylwia a opté pour le basilic, mais il y avait aussi des parfums plus classiques pour ceux qui préfèrent.
Podczas pobytu w Paryżu odwiedziłam koleżanki blogerki: Céline oraz Monikę, autorkę bloga Przystanek Paris Café, z którą to pierwszy raz widziałyśmy się w realnym świecie, czułam się za to, jakbym znała ją od lat.

Lors de mon séjour à Paris, j’ai également rencontré deux copines blogueuses; Céline et puis Monika qui tient un blog sur Paris en polonais. Je la voyais pour la première fois en vrai, mais j’avais le sentiment de la connaître depuis des années !
Blogowe znajomości to zresztą nie pierwszy raz motyw przwodni moich podróży; w Polsce wylądowałam najpierw w Warszawie, gdzie po raz kolejny pod swój dach przygarnęła mnie i ugościla po królewsku kochana Agnieszka, cudem udało mi się też zastać na miejscu globtrotterkę Karolinę, która bardzo mnie wzruszyła prezentem przywiezionym aż z Nowej Kaledonii.

Ce n’est d’ailleurs pas la première fois que je rencontre mes amies blogueuses quand je me déplace, et sûrement pas la dernière non plus. En Pologne, c’est d’abord à Varsovie où j’ai atterri et où Agnieszka, une autre amie blogueuse, m’a gentiment accueillie. C’est par miracle que j’ai réussi à voir une amie globtrotteuse dans la capitale, j’en ai profité alors pour la voir et elle m’a touchée en m’offrant un cadeau venant de très loin, de la Nouvelle Calédonie !
Z Warszawy pojechałam dosłownie na chwilę do Poznania- zrobiłam niespodziankę rodzinie, bo nikt nie wiedział, ze planuję przyjazd- i pognałam dalej, do Stargardu na weekend- na kolejny (wspaniały) polsko-bretoński ślub.

Après Varsovie, je suis allée à Poznań, mais juste pour un moment. J’ai fait la surprise à ma famille qui n’était pas du tout au courant de mon arrivée et puis j’ai filé vers Stargard pour le week-end, pour un autre mariage! Visiblement, les mariages entre les Polonaises et les Bretons sont toujours réussis. ;)
Po weselu zostałam niezwykle mile ugoszczona przez moją uczennicę i jej męża, którzy nie tylko pokazli mi Stargard (to prawdziwi pasjonaci miasta i jego historii), ale i przychylili nieba. Cudowny czas!

Après le mariage, j’ai été royalement accueillie par une élève et son mari, passionnés tous les deux par a ville et son histoire. J’ai adoré la visite avec eux, on a passé de très bons moments.
Udało mi się jeszcze odwiedzić rodzinę w Chelmnie (jednak zupełnie nie robiłam tam zdjęć) i spędzić jeszcze kilka miłych dni w Poznaniu. Podczas całego mojego pobytu w Polsce dopisała pogoda- czasem było wręcz aż za gorąco- mialam więc idealne przedłużenie lata.

J’ai également réussi à aller à Chełmno pour voir la famille (mais je n’y ai pas pris de photos) et puis j’ai passé encore quelques journées agréables et bien chargées à Poznań. Lors de tout mon séjour polonais, il faisait beau et chaud, trop, même, par moments ! 
Na koniec zdradzę Wam, że podczas pobytu w Poznaniu nie bez powodu wstąpiłam do domu Bretanii- w listopadzie zdradzę Wam więcej szczegółów!

Pour finir, je vais vous dévoiler que ce n’est pas sans raison que je suis allée à la Maison de la Bretagne… plus de détails bientôt !

Komentarze / Commentaires

  1. Oj tam cudem! Uwielbiam takie cuda i nasze spotkania <3 Mam nadzieję, że niedługo znowu uda nam się spotkać! Ściskam mocno :***

    ReplyDelete
  2. Brakowało nam Ciebie:-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję, bardzo miło czytać takie słowa – uskrzydlają!

      Delete
  3. Sporo się działo u Ciebie! :-) Zdjęcia przepiękne i jak zwykle czekam na następne wpisy!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję Ci! No właśnie, działo się tyle, że już na bloga nie starczało czasu albo sił, niestety…

      Delete
  4. Lato minęło zdecydowanie zbyt szybko. Mam wrażenie, że przez ten krótki słoneczny czas żyjemy jakby podwójnie. Tą intensywność widać choćby w Twoim wpisie. Miałaś co robić. Chełmno uwielbiam, ale Bretanię bardziej. Kiedy to było, jak gościł nas Brest...:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wow, jestem bardzo mile zaskoczona tym, że znasz Chełmno! Uważam, że jest to piękne miejsce i zdecydowanie zasługiwałoby na większy rozgłos. PS. Mnie też się wydaje, że wakacje były już jakieś wieki temu, ale to nic, Wasza wizyta na długo zostanie mi w pamięci! :)

      Delete
  5. Merci pour le lien vers mon article!
    J'adore voyager avec toi dans notre belle Bretagne :)

    ReplyDelete
  6. Kasiu, cieszę się niezmiernie z tego naszego spotkania w realu! A bretońskie ciacha po prostu pyyyycha! :) Dziękujemy! Super wpis, odpłynęłam wraz w tymi zdjęciami, ale jeju, jak ten czas leci, gdzie te wakacje? Ściskam i pozdrawiam!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja też się bardzo cieszę i mam nadzieję na szybką powtórkę ! Wspaniale, że ciastka smakowały. :)

      Delete