
Jedliście
kiedyś karczochy? To niezbyt popularne w Polsce warzywo jest jednym
z najczęściej uprawianych w północnej części Finistère.
Mówi się o nim, że jest „daniem biednego”, bo po zjedzeniu
dania jest na talerzu więcej liści niż przed konsumpcją.
Restauracja „Ar Chupen” (chupen to kamizelka w
tradycyjnym bretońskim stroju) w małej miejscowości Guimiliau
serwuje, oprócz tradycyjnych bretońskich naleśników crêpes,
również faszerowane karczochy i to właśnie je szef kuchni określa
jako specjalność lokalu. Prawda jest jednak taka, że trudno
zdecydować, co lepsze!
Les
artichauts, c’est un des légumes le plus cultivés dans le Nord
Finistère, notamment dans le pays du Léon. On l’appele « le
plat du pauvre », car après le repas, il y a plus de feuilles
dans l’assiette qu’avant la consommation ! Le
restaurant Ar Chupen (le ‘chupen’ est un élément du costume
breton) qui se trouve dans à Guimiliau, dans un petit village, sert
les crêpes et les artichauts farcis, ces dernières étant la
spécialité du chef. Honnêtement, on a du mal à dire ce qui est
meilleur entre les deux : tout est très bon !
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Ta
restauracja jest nam dobrze znana, ponieważ znajduje się tuż
obok enclos paroissial de Guimiliau, pięknego kościoła,
któremu towarzyszą charakterystyczne wyłącznie dla sztuki
sakralnej w Bretanii elementy, ale o tym będzie innym razem. Na ten
moment poprzestańmy na fakcie, ze można tam połączyć zwiedzanie
z pysznym jedzeniem, dlatego też zabraliśmy do Guimiliau moich
rodziców i siostrę. Wystrój restauracji jest przytulny i domowy,
znajdziecie w nim tradycyjne bretońskie meble i ceramikę. Wnętrze
odzwierciedla serdeczną atmosferę: ta restauracja to rodzinny
interes, a w kuchni naleśniki wciąż smaży seniorka rodu!
Ce
restaurant nous est bien connu, grâce à sa localisation : avec
notre expérience de guide, on connaît bien l’enclos paroissial de
Guimiliau. ‘Ar Chupen’ se trouve juste à côte de ce joyau d’art
sacral breton, dont je vous parlerai plus en détail une autre fois.
Pour le moment, sachez qu’à Guimliau, vous pouvez nourrir aussi
bien votre culture que votre palais ! C’est d’ailleurs pour
cela qu’on y ammené ma famille quand ils sont venus nous voir.
L’intérieur est chaleureux et reflète une maison typiquement
bretonne : avec ses meubles et, obligatoirement, de la faïence Henriot. Il n’y a pas que le décor : l’’ambiance est
également très chaleureuse, puisque c’est une affaire familiale.
Aux fourneaux, on retrouve toujours la grande-mère de la famille !

.jpg)

.jpg)
Bretońskie
naleśniki w zależności od regionu nazywa się albo crêpes,
albo dzieli się je na wytrawne galettes (de
sarrasin, de blé noir- oba
określenia oznaczają mąkę gryczaną) i słodkie crêpes (de
froment – z mąki
pszennej). Gdy pierwszy raz byłam w Bretanii- w Rennes- spotkałam
się ze wspomnianym rozróżnieniem, ale potem, przebywając głównie
w Finistère, przywykłam do określenia crêpes na
oba rodzaje naleśników. Jak już kiedyś Wam
wspomniałam, naleśniki są tutaj cieńsze od polskich. Do ich
smażenia obowiązkowo używa się solonego masła – to podstawa
bretońskiej kuchni. W Ar Chupen naleśniki są świetne, z ręką na
sercu mogę polecić to miejsce, bo jadłam tu kilka razy i nigdy się
nie rozczarowałam. Mają piękny, złocisty kolor i idealną
teksturę.
En
Bretagne, on se sert soit du nom ‘crêpes’ sans faire la
différence entre le salé et le sucré, soit (cela dépend du
département) on fait la distinction entre les ‘galettes’ (de blé
noir, de sarrasin : les deux noms fonctionnent) et ‘crêpes’
(de froment). Lors de mon premier séjour en Bretagne, à Rennes,
j’ai connu les deux termes, mais en Finistère, j’ai toujours
entendu parler seulement des crêpes. Désormais, ça fait partie de
mes habitudes aussi. Les crêpes chez Ar Chupen sont délicieuses :
la pâte est bien dorée (bien beurée comme il faut...) et sa
texture est parfaite. J’y ai mangé plusieurs fois et je n'ai
jamais été deçue : je peux vous recommander cet endroit sans
hésitation.
.jpg)
.jpg)

Tego
dnia odbiegliśmy trochę od klasyki, wedle której crêpes je
się głównie z szynką, serem lub jajkiem (w dowolnych
kombinacjach, mogą być wszystkie trzy). Moja teściowa
uznaje crêpes praktycznie
tylko w takim wydaniu, ale ja lubię odbiegać od podstawowej
wersji. Do picia był jednak obowiązkowo cidre,
koniecznie brut!
(nigdy nie zamawiajcie doux,
czyli łagodnego, bo jest jak sok jabłkowy i z prawdziwym cydrem ma
niewiele wspólnego). Z uwagi na wysokie temperatury tamtego dnia,
jako dodatki królowały warzywa – zarówno przy karczochu jak
i naleśnikach. Fioletowe drobinki to kwiat szczypiorku: oprócz
funkcji dekoracyjnej mają świetny smak. Przy zamawianiu deseru
nastąpiło małe rozczarowanie- nie ma już w menu deseru, o którym
wspominałam Wam na samym końcu wpisu o kawiarniach-
to było zbyt piękne! W tym przypadku wystarczyłby jeden deser na
całą rodzinę… ;) Co nie zmienia faktu, że crêpes na
słodko są bez zarzutu – a takie ciekawe talerze, specjalnie na
naleśniki, widziałam tylko tutaj.
Ce
jour-ci, on s’est un peu éloigné de la version classique,
c'est-à-dire des crêpes servies avec du jambon, du fromage et
de l’œuf : un, deux ou trois ingrédients mélangés. Ma
belle-mère ne jure que par cela, mais moi, j’aime bien varier. En
termes de boisson, nous sommes toujours fidèles au cidre brut :
le doux c’est comme du jus de pomme. Vu la température, nous
avions envie de quelque chose de léger, d’où le plein des légumes
dans nos assiettes. Les petites fleurs mauves sont des fleurs de
ciboulette : à part leur fonction décorative, elles ont aussi
un bon goût ! Au moment de commander le desset, une petite
déception quand
même :
la boîte de Merlin (regardez à la fin de cet
article) ne figure plus dans la carte ! Ceci n’empêche,
les crêpes dessert sont très bonnes et servies sur les assiettes
‘spécial crêpes’ que je n’ai vu nulle part ailleurs.
.jpg)
Naleśniki uwielbiam, a te wyglądają smakowicie. Przepis by się przydał. Nie mogę tam być, to choć w domu zrobiłabym takie cuda.
ReplyDeletePs. - robisz ładne zdjęcia
Dziękuję! Postaram się spełnić Twoją prośbę i zamieścić w przyszłości przepis :)
DeleteTakie wytrawne naleśniki można zjeść w Kazimierzu, ale pewnie lepiej smakują u Ciebie :) Pięknie miejsce.
ReplyDeleteW moim rodzinnym Poznaniu też można ich spróbować, ale przyznam szczerze, ze trochę bałam się rozczarowania. Może niepotrzebnie ;)
DeleteWstyd się przyznać, ale od kiedy mieszkam we Francji (prawie półtora roku) nie jadłam jeszcze naleśników. Jednak Prowansja to nie Bretania wiec na pewno nie są tak dobre jak u Was :)
ReplyDeletetrzeba przyznać, że ładnie podane:)
ReplyDeleteKarczochy, to wspaniale, ze w Bretanii tak sie dba o ich dobre imie. Ja chyba takiego prawdziwego, swiezego, dobrego, prawdziwego to nie jadlam, bo jak tutaj (w Belgii) sie zdarzaja to wlasnie w "bretonskich nalesnikarniach", ktore sa beznadziejne (autentycznie wole kupic gotowe "crêpes de sarrasin" importowane z Francji w supermarkecie, bo jak je sama usmaze to sa duzo lepsze niz w belgijskich nalesnikarniach, ktore z Bretania nie maja nic wspolnego, no i sa tez duzo tansze ;). Karczochy tez zdarzaja sie w pizzeriach na pizzy "4 saisons" ;) Ale w obu przypadkach to sa karczochy ze sloiczka. W warzywniaku wystepuja, ale nie kupuje, bo nie umiem zrobic, nie wiem nawet jakbym sie miala do obierania ich zabrac ;) a w dobrych restauracjach sa tak drogie jako przystawka, ze niestety nigdy nie mialam tej przyjemnosci. A te ze sloiczka sa bardzo kwasne i bardzo ciezkostrawne :( Narobilas mi wiec ochoty na przejazdzke do Bretanii :) Zwlaszcza, ze "galettes" z serem, szynka i jajkiem to byle pierwsze francuskie danie, jakie jadlam (wymiana studencka w Rennes daaaaaaawno temu ;), wiec mam baaardzo duzy sentyment :)Pozdrawiam, Marta
ReplyDeleteMarta, w takim razie musisz spróbować przyrządzić je w domu! Z tego, co wiem, naprawdę nie jest to trudne. Chodzi mi o ich zwyczajne podanie, nie w wersji faszerowanej. Wystarczy karczochy w całości ugotować, a potem się je konsumuje, odrywając po kolei liście i maczając w sosie vinegret. :) Na pewno nie mają nic wspólnego z tymi ze słoika, całkowicie się z Tobą zgadzam. PS.Ja też mam ogromny sentyment do 'galette complète': już pierwsze zetknięcie z nimi-również w Rennes;)- było genialne! :))
DeleteA i jeszcze tak à propos slonego masla, w Belgii maja na jego punkcie podobnego bzika ;) Pamietam jak moja mama podawala mojej tesciowej przepis na sernik, w ktorym bylo oczywiscie calkiem sporo masla. Dla niej beurre z zaloznia juz jest salé, wiec sprecyzowalam, ze powinno byc doux, czyli niesolone, normalne maslo. Moja mama byla w ciazkim szoku jak w ogole mozna pomyslec, zeby dac solone maslo do sernika ;) A ja tak szczerze, to solonego masla nie lubie. I niesolonego tez nie lubie tutejszego ;) Nic nie smakuje tak dobrze jak polskie maslo ekstra :) Buziaki, Marta
ReplyDeletePS. Nie umiem sie podpisac, wiec publikuje jako anonim ;)
Sernik z solonym masłem, haha! :)) Tu jest dokładnie to samo- masło niesolone to nie masło! ;) Nie rozwodziłam się szczególnie jeszcze na ten temat, ponieważ zdecydowanie zasługuje to na odrębny wpis na blogu. Pozdrowienia, dziękuję za komentarze!
DeleteDymku, jak czytam Twojego bloga to się od razu robię głodna!!! A zamierzam schudnąć !!! :P
ReplyDeleteBuziaki,
Sztucz
Karczochy próbowałam pierwszy raz wlasnie w Bretanii.
ReplyDeleteDobre choc rzeczywiscie wiecej liści zostaje po konsumpcji niz przed ;)